Niepewność jest przekleństwem...
Niewiedza
jest błogosławieństwem, a niepewność przekleństwem. — Ove Løgmansbø
Raz do
roku społeczność Wysp Owczych zamienia się w bestie. Najstarsi mieszkańcy
opuszczają swoje chaty jedynie po to, żeby uczestniczyć w brutalnym mordzie,
którego dokonuje się podczas grindadrap. Przelew krwi nie robi na nikim
wrażenia, a zapasy zgromadzone dzięki polowaniu na walenie wystarczają ludności
na długie miesiące. Podczas tegorocznych łowów mieszkańcy Vestmanny odkrywają
przerażającą zbrodnię, która na dobrą sprawę nie różni się od innych, obecnych
w wielu krajach. Jednak, fakt, że w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, nie
popełniono tam żadnego morderstwa, które uszłoby komukolwiek płazem, komplikuje
całą sprawę. Do śledztwa zostaje przydzielona duńska jednostka policyjna, która
oprócz tajemniczej czaszki, będzie musiała zmierzyć się z niechęcią
mieszkańców, bolesnymi wspomnieniami oraz długo skrywanymi sekretami. Czy
lojalność wspólnoty może być na tyle silna, żeby ukryć zbrodnię z przed ponad
trzydziestu lat? Czy najwięksi podejrzani rzeczywiście nie mają z tym nic
wspólnego? Czy miłość przezwycięży ból, kłamstwa i poczucie zdrady?
Już od
pierwszych stron, wyobraźnia podsuwała mi wyjątkowo ponure obrazy ukazujące
archipelag wysp wulkanicznych położony z dala od cywilizacji. Dawno skrywane
tajemnice, zbrodnie i strach, czyli codzienność zamkniętego społeczeństwa
Farerów, żyjących w nienawiści do reszty świata, przedstawiona została na tyle
wyraźnie, że całość przywodzi na myśl jeden z seriali kryminalnych. Autor
podsuwa nam obraz za obrazem, myśl za myślą, które idealnie komponują się w
jedną całość współgrając z naszą wyobraźnią. Pomimo iż wcześniej nie miałam
okazji zetknąć się z twórczością Ove Løgmansbø, nie odczuwałam żadnych strat w
wątkach osobistych bądź w całej historii, która wyraźnie nawiązuje do
poprzedniej części. Mój stosunek do bohaterów pozostał obiektywny, nie zważając
na ich przerażającą przeszłość, która rzuca nieco światła na zachowanie całej
wspólnoty.
Całość
napisana jest spójnie, przejścia między wątkami są gładkie, a chronologiczna
kolejność rozdziałów pomaga w dokładnym śledzeniu wszystkich wydarzeń.
Tłumaczenie nie pozostawia wiele do życzenia. Pomimo wielu terminów związanych
z odmienną kulturą krajów Skandynawskich, czytelnik nie ma większych problemów
ze zrozumieniem danych pojęć, które zostały dokładnie wytłumaczone w tekście.
Jedynym utrudnieniem jest pojawienie się wielu duńskich nazwisk oraz nazw
miejscowości, które na początku trudno było przeczytać i przyswoić.
Sięgając
po Połów, oczekiwałam ociekającego
krwią kryminału, który będzie przyprawiał o dreszcze. Zamiast tego, książka
zapewniła mi dużą dawkę humoru, kilka godzin intensywnych rozmyślań nad
potencjalnymi rozwiązaniami sprawy oraz zaskoczenie wieloma wątkami, które
wyraźnie odróżniają tę historię od innych tekstów tego gatunku. Połów czytało się szybko, przyjemnie i z
zaciekawieniem, pomimo, że fabuła nie należy do najbardziej porywających.
Polecam każdemu, kto ma ochotę na chwilę odprężenia i zabawę w Sherlocka
Holmesa. Najlepszą zachętą jest dewiza, że najlepsze zawsze zostawia się na
koniec, co zdarzyło się również w tym przypadku! Nie zdradzę nic więcej, więc
chyba musicie przeczytać, żeby sprawdzić czy mam rację ;)
Moja ocena: 6/10
2 komentarze
SkomentujZagadka morderstwa w małej społeczności zawsze jest ciekawa. Wezmę ten tytuł pod uwagę, kiedy będę szukać kolejnego kryminału :)
OdpowiedzTylko ostrzegam, że nie jest to typowy kryminał, ale i tak warto ;)
Odpowiedz